"Od niewspółżycia jeszcze nikt nie umarł"
Usłyszałem wczoraj te słowa, które mnie z jednej strony rozbawiły a z drugiej strony nasunęły kilka swobodnych myśli.
Czy rzeczywiście nikt nie umarł? Tego nie wiem.
Z pewnością mogę napisać, że:
- ja nie umarłem trwając w czystości przedmałżeńskiej
- nie skrzywił mi się kręgosłup
- nie jestem garbaty
- nie było problemu tzw. "dopasowania się z moją żoną" - "w końcu ja nie igła, a Ona nie studnia"
- nie ma problemów z przedwczesnym lub zbyt późnym wytryskiem
i innych, przed którymi przestrzegają co niektórzy "eksperci".
- nie ma problemu dotyczącego porównywania jakości stosunków
z różnymi partnerkami
- niczego się nie nabawiłem od przypadkowych partnerek trwając w czystości przedmałżeńskiej.
do tego:
- jestem szczęśliwy, że ofiarowaliśmy siebie tylko sobie, nie innym, obcym, wcześniejszym partnerom
- jestem dumny, że daliśmy radę, przecież nie jest łatwo, jest cholernie trudno, ale czy piękne rzeczy nie wymagają wysiłku?
- kiedyś starszy Pan mi powiedział: "spokojnie, nic nie tracisz, jesteś młody i naprawdę zdążysz się wyszaleć. Ale całe piękno współżycia tylko w pięknym małżeństwie. Byle jak, byle z kim i byle gdzie to tyko ochłapy prawdziwego współżycia.
A teraz? Jest pięknie. Starszy Pan miał rację.
Ot tak kilka swobodnych myśli.
Uwaga: piszę o swoim doświadczeniu. Nie oceniam nikogo, kto obrał inną "taktykę", lub ma inne zdanie na ten temat.